Ukraińscy lekarze: chcemy leczyć. Ministerstwo: pozwalamy. Samorząd lekarski: ale muszą znać język i potwierdzić dyplom!

Gazeta Wyborcza: – Według danych z 2022 roku – informuje Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej – mamy 160 tysięcy praktykujących lekarzy. Brakuje ponad 68 tysięcy. A coraz więcej młodych lekarzy decyduje się na emigrację. W pierwszej połowie roku 445 osób poprosiło o zaświadczenia z Naczelnej Izby Lekarskiej potwierdzające kwalifikacje do wykonywania zawodu lekarza w państwach Unii Europejskiej. To więcej niż w całym ubiegłym roku. Jednocześnie od 2019 roku do Polski przyjechało około 2000 lekarzy spoza UE. Chcą pracować. – Złożyli dokumenty do Ministerstwa Zdrowia i uzyskali zgodę na warunkowe wykonywanie zawodu – mówi Piotr Winciunas z Naczelnej Rady Lekarskiej. – Ale ministerstwo nie przewidziało, że umiejętności lekarzy spoza Unii różnią się od umiejętności polskich lekarzy. To wynik różnic w kształceniu.

Obecnie procedura wygląda tak: lekarz lub lekarz dentysta z Ukrainy lub Białorusi po przyjeździe do Polski wysyła dyplom – często ksero dyplomu, bo oryginał zaginął, np. spalił się podczas bombardowania – i prosi ministra zdrowia o zgodę na wykonywanie zawodu. Po jej uzyskaniu prosi samorząd lekarski (izbę lekarską) o warunkowe prawo wykonywania zawodu lekarza. Ale zgodnie z wytycznymi ministerstwa warunkiem jest płynna znajomość języka polskiego (co najmniej na poziomie B2) i naszego systemu ochrony zdrowia. A większość przyjeżdżających lekarzy nie mówi po polsku. I tu zaczyna się błędne koło – jeśli lekarz nie otrzyma zgody z izby lekarskiej, może pracować na podstawie samej decyzji ministra. Ale dyrektorzy szpitali nie chcą zatrudniać takich lekarzy. – To kwestia odpowiedzialności – tłumaczy doktor Michał Bulsa, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Szczecinie. – Jeśli lekarz dostał prawo wykonywania zawodu od izby lekarskiej, to znaczy, że jego znajomość języka i umiejętności zostały zweryfikowane. I wtedy odpowiada zawodowo przed samorządem lekarskim. Jeśli dojdzie do jakiejś nieprzewidzianej sytuacji, rzecznik odpowiedzialności zawodowej z izby lekarskiej analizuje, czy lekarz popełnił błąd. Jeśli lekarz nie jest członkiem izby lekarskiej, nie podlega tej jurysdykcji. Pełną odpowiedzialność za jego błędy będzie ponosił, i finansowo, i moralnie, i prawnie, jego pracodawca, czyli np. dyrektor szpitala. – Ukraińscy lekarze są pogubieni – ciągnie dr Bulsa. – Przychodzi do nas kandydat na lekarza, ma zgodę na pracę w COVID-zie. A ja muszę umorzyć postępowanie w jego sprawie, bo nie ma już oddziałów covidowych. Dla mnie każdy wniosek, który rozpatruję, ma twarz. Najczęściej jest to twarz kobiety z dzieckiem. Ja je rozumiem jako człowiek, jako mąż i jako ojciec. Ale muszę myśleć o konsekwencjach. Mieliśmy u nas niedawno panią doktor. Ma dwójkę dzieci. Chcieliśmy pomóc, ale jednak z tym polskim miała tak duże problemy, że naprawdę przestraszyliśmy się, że wydanie pozytywnej decyzji może się źle skończyć. Bo pacjenta, którego coś bardzo boli, nawet my, polscy lekarze, często nie możemy zrozumieć. W takim przypadku wydaniem decyzji pozytywnej możemy zrobić krzywdę pacjentowi i lekarzowi. Czuję się, jakbym stał pod pręgierzem. I między młotem a kowadłem. Bo z jednej strony są dyrektorzy szpitali, którzy zdesperowani dzwonią, że nie mają lekarzy. A z drugiej lekarz – gotowy do pracy, ale niespełniający warunków. Boli mnie, że lekarze zza wschodniej granicy i samorządy lekarskie zostali postawieni po przeciwnych stronach barykady. Wielokrotnie prosiliśmy ministerstwo, by wspólnie wypracować procedurę włączania lekarzy spoza UE do polskiego systemu. Na przykład zaproponowaliśmy, by wszystkim medykom z Ukrainy już na starcie dać uprawnienia opiekuna medycznego, żeby od razu mogli pracować, zarabiać, uczyć się języka i poznawać nasz system ochrony zdrowia. Ministerstwo nie zareagowało. Izby lekarskie uważają generalnie, że ministerstwo zostawiło ukraińskich lekarzy na lodzie. W dodatku przyznawanie przez Ministerstwo Zdrowia uprawnień jest naruszeniem zasad samorządności lekarskiej i deregulacją tego zawodu. Bo prawo wykonywania zawodu lekarza przyznaje samorząd lekarski, tak jak np. w adwokaturze i innych zawodach regulowanych.

(…) – Postawiono nas jako radę pod ścianą – stwierdza Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. – Mogliśmy albo przyznawać wszystkim jak leci prawo do wykonywania zawodu, biorąc odpowiedzialność za lekarzy, co do których nie mamy pewności, czy i w jakim stopniu mówią po polsku ani jakie mają kwalifikacje. Albo odmówić im prawa do wykonywania zawodu. Ale nawet jeśli odmawiamy, lekarze obcokrajowcy mogą zacząć pracę na podstawie oświadczenia z Ministerstwa Zdrowia. Tymczasem ministerstwo wydaje taką zgodę na podstawie ksero dyplomu. Często wystarcza zdjęcie dokumentów. Nikt nie weryfikuje ich prawdziwości, znajomości języka polskiego, umiejętności i wiedzy. To nieprzemyślane działania. Zaproponowaliśmy ministrowi tzw. staże adaptacyjne dla lekarzy spoza UE – dodaje. – Takie staże funkcjonują dla polskich lekarzy, którzy nie wykonywali zawodu przez okres pięciu lat. Należałoby je tylko lekko dostosować do odbiorcy (np. dla lekarzy ze Wschodu). Ale jak zwykle problemem są pieniądze. Ministerstwo nie przyjęło naszej propozycji. Uznało, że łatwiej jest przyznawać kolegom z Ukrainy dokumenty pozwalające wykonywać czasowo zawód lekarza w Polsce. I puścić to na tzw. żywioł. Na zasadzie „zobaczymy, co będzie". To są działania pozorujące. Jako Naczelna Rada Lekarska jesteśmy temu przeciwni. Wystosowaliśmy protest. W efekcie ma powstać specjalny zespół w ministerstwie, który uporządkuje tę generującą chaos sytuację. Zadeklarowałem, że okręgowe izby lekarskie mogą szkolić lekarzy z Ukrainy z języka polskiego. Rozpoczęliśmy już nawet cykl takich szkoleń finansowany z naszych środków. Niedawno dostaliśmy z ministerstwa propozycję częściowej refundacji kosztów tych szkoleń. Więc idziemy w dobrym kierunku. Pozostaje kwestia szkolenia z zakresu znajomości naszego systemu ochrony zdrowia, uzupełnienie wiedzy i zdanie egzaminu nostryfikacyjnego. Póki co nie słyszymy, by w ministerstwie były na to środki. Czekamy, czas płynie. Ukraińscy lekarze się denerwują. Tymczasem do zawodu wchodzą kolejne osoby nieprzygotowane. I niemówiące po polsku. Naczelna Rada Lekarska uważa, że procedury powinny wyglądać tak. Lekarz spoza Unii najpierw zdaje w Naczelnej Izbie Lekarskiej egzamin z języka polskiego obejmujący słownictwo specjalistyczne (koszt 400 złotych). Jeśli obleje, musi wrócić na kurs przygotowawczy i może próbować ponownie. Liczba podejść jest nieograniczona. Obecnie zdawalność jest na poziomie 20 procent. Lekarz zdaje egzamin, by nostryfikować swój dyplom na wybranym uniwersytecie medycznym. Z zaświadczeniami o zdaniu obu egzaminów idzie do okręgowej izby lekarskiej, gdzie przedstawia dodatkowe dokumenty, np. dyplom specjalizacji. Rada lekarska ocenia, czy dostanie od razu prawo wykonywania zawodu, czy powinien przejść staż adaptacyjny, np. sześciomiesięczny.

(…) – Z Ukrainy przyjechali do nas przeróżni lekarze – tłumaczy prezes Jankowski. – Większość leczy na dobrym poziomie, ma zaktualizowaną wiedzę. Są nawet profesorowie czy docenci z Kijowa, którzy uprawiają medycynę na europejskim poziomie. Ale trafiają się i tacy, którzy leczą sokiem z malin i stawiają bańki. Skąd o tym wiem? Bo sami nam to mówią podczas egzaminu z polskiego. Problemem jest także zmiana zawodowych przyzwyczajeń. Na Wschodzie często nie ma dostępu do diagnostyki, szczególnie na prowincji. Pani doktor opowiada, że na zapalenie płuc nie zleca rentgena, bo go nie ma. Lekarze często opierają się bardziej na badaniu fizykalnym. Nie wiedzą, czy i do kogo kierować pacjenta. Wystarczyłby im krótki, trzymiesięczny kurs. Często nie chodzi o wiedzę merytoryczną, tylko o to, jak się poruszać w systemie. – W dodatku zawód lekarza w Polsce jest niesamowicie spenalizowany – dodaje Michał Bulsa z Izby w Szczecinie. – Lekarz, przystępując do zabiegu, zamiast martwić się o chorego, boi się o siebie. Jeszcze bardziej jest to widoczne w sytuacjach, gdy polski lekarz musi nadzorować lekarza z Ukrainy. Tworzy się atmosfera niepewności, wzajemnej niechęci i dlatego potrzeba klarownych reguł. Kilkakrotnie sugerowaliśmy panu ministrowi konkretne rozwiązania. Ministerstwo pokazuje, że wpuszcza tych lekarzy do polskiego systemu, ale nie chce i nie bierze odpowiedzialności za lekarza z warunkowym prawem wykonywania zawodu oraz za to, co ewentualnie może się stać, jeżeli przez nieznajomość języka nie będzie mógł porozumieć się z pacjentem. Jestem położnikiem. Nie wyobrażam sobie, żeby na sali porodowej była osoba, która nie rozumie, co do niej mówię. I którą bym musiał nadzorować na porodówce. Gdyby doszło do jakiejś tragedii, musiałbym ponieść za nią odpowiedzialność. Obawiam się też, że jakikolwiek błąd ukraińskiego lekarza spowodowałby ogromną falę hejtu. Byłaby to tragedia podwójna: dla pacjenta, i dla lekarza. Nie jestem szczęśliwy, wypisując te negatywne decyzje, ale muszę wybrać mniejsze zło. Chciałbym, by ukraińscy koledzy zrozumieli naszą sytuację. https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,29213189,sa-z-ukrainy-chca-nas-leczyc-ale-nie-moga-jak-wlaczyc-ukrainskich.html#wyborcza-no-paylock